Aktualności

Jedziemy na Igrzyska Olimpijskie do Paryża!

Po wpadce z Tajlandią i ograniu Mistrzyń Olimpijskich – Stanów Zjednoczonych przed Polkami pojawiła się chwila prawdy. Jak mawiał klasyk – „nadszedł dzień dzisiejszy”. Wygrana Amerykanek z Niemkami w meczu poprzedzającym starcie Polski i Włoch postawiła sprawę jasno: kto wygrywa ten jedzie na rogaliki, ślimaki, żaby czy kto tam co sobie w paryskim menu wymyśli.
Poniżej również wypowiedzi naszych trenerów, prezesa Sebastiana Świderskiego, Wielkopolanki oraz Ani Daniluk, która jest na co dzień z drużyną i opowiedziała nam trochę kulis.

Przyznam, że długo nie wiedziałem jak zabrać się za dzisiejszy tekst. Emocje powiązane ze zmęczeniem buzują jeszcze do tej chwili. Nie pomogła też obejrzana powtórka z meczu Polska – Włochy, która dołożyła kolejnych emocji, a nawet i wzruszenia, co w moim przypadku nie jest rzeczą często spotykaną. Dlatego autorytarnie podjąłem decyzję, że o meczach napisze Anka, a ja popłynę trochę z opowieścią zakulisową, wszak spędzałem w Atlas Arenie po 14 godzin każdego dnia, już od dnia poprzedzającego turniej i uczestniczyłem też w spotkaniach z siatkarkami w hotelu w dniach medialnych, czyli tych wolnych od meczów.

Przedpołudniowa niedziela rozpoczęła się meczem Koreanek i Słowenek. Nie było to pasjonujące widowisko, bo przewaga Słowenek w dwóch pierwszych partiach była niepodważalna. Koreanki próbowały i ambicji nie można im odmówić, ale wysoki blok rywalek i błędy w ataku nie pozwoliły na wyrównaną walkę. Co prawda w końcówce drugiego seta podgoniły wynik, ale nie dało to zwycięstwa. Niemniej dobra gra dodała werwy drobnym Koreankom, które w trzeciej odsłonie grały jak równy z równym. Wyszły nawet na dwupunktowe prowadzenie w połowie seta, jednak to Słowenki zdobyły 25 punkt i triumfowały w całym meczu 3:0. Kolorytu dodali koreańscy kibice, którzy w małej grupce robili troszkę hałasu, jednak ta Korea to nie ta sama drużyna, która pod wodzą Stefano Lavariniego osiągnęła czwarte miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Gratulujemy Słowenkom dwóch wygranych meczów i kto wie, czy jakby turniej nie potrwał kilka dni dłużej, czy nie osiągnęłyby więcej. Wyraźnie podopieczne Marco Bonitty się rozkręcały.

W kolejnym meczu mierzyły się Kolumbijki z Tajkami, które są najniższym zespołem na turnieju w Łodzi. Zdecydowanie górują nad nimi zawodniczki z Ameryki Południowej, choć średnią zaniża osiemnastoletnia Laura Zapata Rodriguez, która mierzy 156 cm. Można być siatkarką z takim wzrostem??!! Po pierwszym secie wydawało się, że będzie szybkie 3:0 dla Tajek. Kolumbijki podniosły się i wygrały drugą partię. Wówczas dopiero zaczęła się gra punkt za punkt. Wspaniałe obrony po obu stronach i walka do ostatniego punktu. Lepsze w kolejnych dwóch setach Azjatki, które zwyciężyły 3:1 i zajęły w turnieju 5 miejsce. Na szóstym zmagania w Łodzi zakończyły Słowenki, dalej Kolumbia i ostatnie miejsce Koreanki, które nie zanotowały żadnego zwycięstwa.

Ważny w kontekście Polek mecz rozpoczynał się o 17.30. I już wtedy łódzka Atlas Arena wypełniła się jak nigdy wcześniej, gdy nie grały Polki. Na parkiet wkroczyły Amerykanki oraz Niemki, mocno dopingowane przez polskich kibiców. Trener naszych zachodnich sąsiadek jak zwykle odśpiewał polski hymn, a w czasie meczu kluczowy utwór polskich kibiców „Polska – Biało-Czerwoni!!!”. Zdawał sobie sprawę, że szanse jego drużyny zostały pogrzebane i tutaj biletu do Paryża już nie wywalczą. Ale zarówno on jak i jego podopieczne to bardzo ambitny team, więc walczyli jak mogli. Nie było ciekawie w połowie seta, bo Vital otrzymał żółtą kartkę, chwilę potem czerwoną i Niemki straciły punkt, co spotkało się z ogromnym niezadowoleniem polskich kibiców. Ta sytuacja dodała skrzydeł Niemkom, które przy wielkim aplauzie polskich kibiców wygrały pierwszego seta na przewagi. Potem już tak dobrze nie było. W drugim Niemki walczyły, ale nie dały rady świetnie dysponowanym Amerykankom, a w trzecim sympatyczne Niemki nie zdobyły nawet 10 punktów. W czwartej partii górą znowu Amerykanki, które wygrywając 3:1 otrzymały maskotkę jako symbol przepustki na Igrzyska Olimpijskie.

Temperatura na hali rosła, podobnie jak napięcie. Odśpiewany a cappella hymn słychać było chyba w Italii. Włoszki jednak nie zdekoncentrowały się i już na początku seta odskoczyły na kilka punktów. Wówczas na zmianę weszła Asia Wołosz, która swoim doświadczeniem, opanowaniem dodała pewności drużynie. Nie odwróciło to losów seta, ale coś jakby się zmieniło na korzyść. W drugim secie już od początku z najlepszą rozgrywającą Europy nasze dziewczyny były w kontakcie z rywalkami. Co prawda Włoszki odskakiwały na 1-2 punkty, ale w najważniejszym momencie Polki doganiały a w końcówce seta wyszły na jednopunktowe prowadzenie i miały piłkę meczową. W ostatniej akcji, gdy piłka jeszcze „latała” nasz sztab przerwał akcję prośbą o challenge. I trzeba było zobaczyć reakcję naszego trenera, który aż podskoczył z wściekłości i rzucił w kierunku sztabu kilka niecenzuralnych słów. Ale sztab miał rację! Włoszki dotknęły siatki, co zostało wyłapane przez pomagierów na ławce. W trzecim secie znowu Włoszki odskoczyły na kilka punków. Ale to tylko zachęta dla naszych dziewczyn, które zaczęły grać jak w transie. Nie dość, że odrobiły pięciopunktową przewagę, to w końcówce wygrały dwie akcje z rzędu i ponownie zwyciężyły. Do pełnego sukcesu brakowało jednego seta. Łatwo poszło, bo ani na chwilę Włoszki nie zbliżyły się do naszych dziewczyn. Funkcjonowało wszystko, blok, ataki, obrony. Set wygrany do 21 i kolejna cieszynka Stefana Lavariniego i teraz już całej drużyny. To jest zespół, to jest drużyna. Na każdym kroku podkreślają to zarówno trenerzy, jak i same dziewczyny. Jednej nie idzie, wchodzi druga z ławki i poprawia wynik. I w tym najważniejszym meczu także widzieliśmy, że świetnie spisująca się w całym turnieju Kasia Wenerska została zmieniona przez Asię Wołosz i gra się poprawiła. Magda Jurczyk, tak dobrze spisująca się w przeciągu całego turnieju w tym najważniejszym meczu została zmieniona przez naszą Wielkopolankę Kamilę Witkowską i zaczął funkcjonować blok, tak bardzo potrzebny do wygrania seta. Nie szło Martynie weszła Oliwia i znowu zmiana na lepsze. W newralgicznych momentach (aż drżeliśmy) podwójna zmiana zadysponowana przez sztab i Monika Gałkowska punktuje. One wszystkie to zrobiły, to jest kompletna drużyna, a ojcem tego sukcesu jest sztab z naszym wielkopolskim Nicolą Vettorim i Stefano Lavarinim, ale także lekarzem, statystkami, masażystami. Jest atmosfera, są wyniki. Kupujemy bilety do Paryża?

Poniżej rozmowy zarejestrowane po ostatnim meczu turnieju kwalifikacyjnego do Igrzysk Olimpijskich. W naszej kamerze udało się (bo uwierzcie, że w mix zonie dla mediów panowała ostra partyzantka i ostra bitwa o miejsca i jakieś ujęcie) zarejestrować wypowiedź szczęśliwego prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej Sebastiana Świderskiego, naszego człowieka ze sztabu – Nicolę Vettoriego i Kamilę Witkowską. Oczywiście nie zabrakło też głównego twórcy sukcesu Stefana Lavariniego. Oczywiście był w znakomitym humorze i sypał wesołymi tekstami jak z rękawa. Warto obejrzeć jak powiedział co myślał o tych wszystkich wyliczeniach rankingowych („Fuck the Ranking”) czy w jaki sposób śpiewa polski hymn. Nie tłumaczyliśmy wypowiedzi, bo angielski trenera jest bardzo przyswajalny. Dla niezorientowanych wyjaśnimy tylko, że pierwszą zwrotkę i refren Stefano zna, gdyż wymusił to na nim trener Vettori. O drugiej nie ma pojęcia, ale żeby wyglądało, że śpiewa i rusza ustami, w tym czasie wypowiada nazwiska swoich zawodniczek. Opisał też sytuację jak to było z siatką, gdy Polki tym chellenge’m wygrały seta i co by było, jeśli sztab na ławce by się pomylił. Jest również bardzo ciekawa rozmowa z Anią Daniluk, która odpowiada za kontakt z mediami kobiecej reprezentacji i która jest z tą kadrą od pierwszego dnia pod nowym sztabem szkoleniowym. Zatem trochę informacji ze środka kadry. Jest co oglądać:

A teraz trochę kulis pracy podczas turnieju kwalifikacyjnego. Jak już wcześniej wspominałem miałem zaszczyt pracować podczas tego wielkiego przedsięwzięcia jakim jest przygotowanie i obsługa takiego turnieju. Zaproszono mnie, abym pograł na wszystkich dwóch pierwszych meczach. Wiadomo, że Polskę robił Grzesiek Kułaga (rozmowę z nim możecie zobaczyć tutaj, gdy grałem mecz reprezentacji Polski w Radomiu), ale gdy się przyjrzy jego pracy z bliska to jest geniusz w tym co robi. Wspomnę tylko, że wszystkie elementy siatkarskiego show są spod ręki właśnie Grzegorza i jego managementu Kułaga-Magiera w postaci Piotrka Ufnalskiego. I nie mówię tu tylko o muzyce i spikerze, ale także oświetlenie, nagłośnienie, scena lead, orzeł, cheerleaders i animatorzy. Wszystko jest pomyślane i zaprojektowane przez Grzegorza i jego partnerów. Na koniec tej tematyki dodam tylko, że nie ma też absolutnie miejsca na przypadek.

Dlatego w Atlas Arenie pojawiłem się już w piątek, gdzie wcześniej po pierwszym spotkaniu z siatkarkami w hotelu (zapis do zobaczenia tutaj) trzeba już było być w hali, gdzie sprawdzaliśmy sprzęt i odbywały się próby. Sprawdzenie każdego hymnu, oświetlenia, systemu challenge. Wszystko pod bacznym i srogim okiem ludzi z Ameryki reprezentujących organizatora turnieju – Volleyball World. Odbył się próbny mecz, w którym wystąpiła młodzież podająca piłki i dbająca o estetykę boiska. My w tym czasie realizowaliśmy scenariusz meczowy, punkt po punkcie rozpisany co do sekundy. I broń Boże, aby była w nim rozbieżność choćby na sekundę. I tak np. losowanie odbywało się na 30 min i 30 sekund przed rozpoczęciem meczu. Prezentacja sędziów na 17 min i 30 sek, kiedy też rozpoczynała się rozgrzewka na siatce. Na 7 przed startem następowała prezentacja pierwszych szóstek oraz odgrywane hymny. I tak punkt po punkcie. I wiele innych dodatkowych rzeczy, aby w dniach meczowych wszystko było dopięte na ostatni guzik, a i broadcasterzy, czyli telewizje z prawami do transmisji wiedziały, kiedy wejść z transmisją telewizyjną i wypuścić sygnał w świat.
Wtedy też poznałem mojego partnera od mikrofonu, z którym miałem przez najbliższe siedem dni meczowych prowadzić wszystkie poranne mecze. Był nim Krzysiek Witek, który na co dzień pracuje w klubie Tauron Ligi – Moya Radomka Radom. Okazał się super gościem, z którym od pierwszego dnia nadawaliśmy na wspólnych falach.

Nie ma też co ukrywać, że te nasze mecze, to były takie trochę dożynki. Tylko raz gościliśmy w nich reprezentację USA i Włoszki. Poza tym na stałe mieliśmy Koreanki, Kolumbijki czy Słowenki. Poza dniami, gdy te reprezentacje mierzyły się z Polkami, wtedy automatycznie przechodziły w sesję popołudniową. Ale nawet gra dla większości pustych krzesełek była to jakaś nobilitacja. Wtedy też udało się nagrać trenera Vitala Heynena, który prowadził szybki trening dla młodych siatkarek i siatkarzy.

Plusem takiego grafiku było to, że na spokojnie już mogłem obejrzeć każdy mecz Polek i nagrać materiały po nich. Zaraz po nagraniu biegło się do biura prasowego, gdzie następował montaż i wgranie na kanał YouTube. Raz próbowałem to zrobić z hotelu, ale szybkość internetu spowodowała, że jednak wybierałem potem łącze z hali. Dzięki temu też byliśmy nieliczni, którzy codziennie umieszczaliśmy materiały video z każdego dnia turnieju. Ale nie ma też co ukrywać, że kosztowało to sporo siły, bo w hali pojawiałem się codziennie o godzinie 9, a wychodziłem ok. 23. Ale czego się nie robi dla czytelników i widzów Wielkopolskiej Siatkówki.

Słowo jeszcze co do muzyki i mistrzostwa Grześka w tym temacie, bo jako Dj-a dość mocno mnie to interesuje. Tu już scenariusza nie ma i w dużej mierze odbywa się na improwizacji i potrzebie chwili. Ale to co robi Grzesiek to mistrzostwo samo w sobie i nic dziwnego, że jest w tym fachu najlepszy w Polsce o ile nie na świecie (wszak grał podczas finałów Ligi Światowej w Rio de Janeiro). Czy ktoś normalny wypuścił by na takiej imprezie Górniczo-Hutniczo Orkiestra Dęta (jeśli nie wiecie co to jest, poszukajcie)? Pewnie nikt. A Grzesiek to zagrał w meczu ze Stanami i weszło jak w masło. I mógłbym tu przytoczyć jeszcze kilka hitów. Nie ukrywam, że część pewnie usłyszycie podczas Memoriału Arkadiusza Gołasia, gdzie po raz dwunasty będę miał zaszczyt oprawiać ten turniej muzycznie.

A teraz to co najważniejsze, czyli mecz finałowy z Włoszkami. Nie wiem kiedy ostatnio przeżywałem takie emocje. Musiałbym się chyba cofnąć do 2016 roku i Euro we Francji, gdy byłem obecny na trybunach. Jednak, może to przez krótki czas od wydarzenia, teraz wydaje mi się, że było dużo bardziej intensywnie. Komplet na trybunach, wyśpiewany hymn, który naprawdę powoduje ciary na cały ciele i stawka meczu. Miałem też zaszczyt oglądać go w towarzystwie Roberta Wardaka, członka zarządu PZPS i prezesa Krishome Września. Z niego zapamiętałem jeden moment, gdy we wspomnianej piłce setowej, pojawiła się prośba o video weryfikację. Spojrzałem wtedy na trenera Lavariniego i gdyby miał coś ciężkiego w rękach pewnie cisnąłby w trenera, który wcisnął buzer na przerwanie akcji. Gdy okazało się, że była to nie dobra, ale znakomita decyzja podszedł do niego i jak ojciec pogłaskał i pochwalił za tę decyzję. Jaki był ostateczny wynik wszyscy doskonale wiedzą.
Gdy Polki jeszcze świętowały na parkiecie my biegusiem udaliśmy się do mix zony, żeby nagrać rozmowy. Przyznam, że wyjątkowo długo trzeba było czekać na to, aż zawodniczki i sztab pojawią się w oczekiwanym miejscu. Pierwszy pojawił się koło leadów, które rozświetlały wejście z tunelu szatni na boisku, Stefano Lavarini. Kompletnie nic nie zrobił sobie z wszystkich przedstawicieli mediów i z triumfalnym uśmiechem przeszedł i udał się w kierunku wyjścia. Pojawiło się tylko hasło: „zasłużył facet na zwycięskiego dymka”. Po prostu miny Stefano nie da się opisać. Dopiero po długich minutach zaczęły się pojawiać nasze siatkarki, które najpierw przejmowały telewizje transmitujące mecz. Reszta już w przytoczonym wcześniej materiale video.

Podsumowując – turniej kapitalny. I pod względem wyniku i organizacji. Bycie częścią takiego święta siatkówki pozostanie na długo i nie wiem czy nie przebija już Euro Volley 2017, gdzie też pracowałem dla Kułaga-Magiera oprawiając katowicki Spodek. A gdy dołożymy do tego codzienne towarzyszenie siatkarkom w chwilach triumfu oraz przegranej i informowania oraz pokazywania Wam tego, zdecydowanie podbija stawkę. Fajnie byłoby wybrać się do Paryża, gdzie na pewno będziemy mieć jedną reprezentację, ale mocno wierzymy, że dwie. To już jednak spore wyzwanie logistyczne i finansowe, ale jeśli pojawiłby się jakiś sponsor/partner, aby pomóc nam w tej realizacji…. Warto mieć marzenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *